|
Wieść lotem błyskawicy obiegła całą wieś. Do zrozpaczonych rodziców przyszli sąsiedzi i krewni, naradzano się, chodzono w kierunku lasu, ale bano się wejść w jego głąb. Jeszcze tego samego dnia nadeszły dalsze wieści. Dwóch chłopaków ze wsi, Franek Zaleśny i Franek Broda, ukrywali w lesie swoje konie, bojąc się ich zarekwirowania dla wojska. Znalazłszy bezpieczną kryjówkę w gąszczu, uwiązali konie i wracali do domu mało uczęszczaną ścieżką. W odległości jakichś 60 metrów ujrzeli uzbrojonego sołdata próbującego złapać wyrywającą się mu dziewczynę. Obserwowali przez jakieś 10 minut tę szarpaninę, w której dziewczyna (nie rozpoznali, że to była Karolinka) dzielnie broniła się i wyrywała z rąk napastnika, próbując uciekać w stronę wsi. Ale, gdy żołdak ją doganiał, zawracał ją w głąb lasu. W ten sposób, w czasie, gdy ich obserwowali chłopcy, pokonali zaledwie jakieś 80 metrów. Potem chłopcy uciekli do wsi, opowiadając, co widzieli. Po tych zeznaniach cała wieś już wrzała. Otaczano półprzytomnych z przerażenia rodziców, naradzano się nad sposobami ratunku. Dano znać do proboszcza w Zabawie, księdza Władysława Mendrali, który natychmiast wszczął starania u władz wojskowych, by sprawcę porwania dziewczyny i ją samą odnaleźć. Wszystkim sprawa leżała głęboko na sercu, gdyż Karolinka Kózka była przez wszystkich kochana i ogólnie znana od najlepszej strony. Ofiara czy bohaterka Okazało się, że tę skromną, rudą, niezbyt ładną, ale hożą i zgrabną dziewczynę znał każdy we wsi. W jej twarzy zwracały uwagę głęboko osadzone, duże oczy, wyraz zdecydowania i skupienie. Uczyła się dobrze, szczególnie religii, chodząc do szkoły, oddalonej o dwa kilometry od domu. Była robotna, nie tylko pracowała ciężko w gospodarstwie rodziców, pomagając im od dzieciństwa, ale zapisując się w wdzięcznej pamięci różnych ludzi swoją uczynnością. Była bardzo miłosierna, gotowa służyć i pomagać każdemu człowiekowi. Była usposobienia raczej powolnego, ale energiczna, pogodna, poważna - tak ją oceniały koleżanki. Była też wierna w przyjaźni. Wszyscy zauważyli jej głęboką religijność. Była pierwsza do modlitwy w domu i w kościele. Dzieci ze wsi i koleżanki szkolne skupiała na nauce katechizmu, czytaniu książek religijnych, rozmowach o Bogu. Należała do stowarzyszeń kościelnych, wszędzie przodując swoją gorliwością i skupieniem. Kiedy kobiety mówiły, że ruda i nie nadaje się do noszenia feretronu, nie obrażała się ani nie zrażała, a od noszenia obrazu nie odstąpiła - wspominano. Szeptali sobie o niej wiejscy chłopcy, którym się podobała ta pogodna i towarzyska dziewczyna; że gdy jej coś przygadali, ani nie moralizowała, ani się nie oburzała, tylko się uśmiechnęła i coś odpowiedziała grzecznie, ale tak inteligentnie i bystro, żeśmy zostali bez słowa. Najwięcej o jej religijności wiedział proboszcz i księża pracujący w parafii, dlatego oni, przejęci tragicznym wydarzeniem, pragnęli zrozumieć tajemnicę planów Boga, który właśnie tę pobożną i czystą dziewczynę wydał w ręce gwałciciela. Zresztą w mniejszym lub większym stopniu takie pytanie zadawali sobie wszyscy, którzy Karolcię znali, dlaczego musiało to spotkać właśnie ją, tak dobrą i niewinną dziewczynę.
<< 1 2 3 4 5 >>
|