|
Wszystko zaczęło się od...
Niedawno uświadomiłam sobie, że w moje odkrywanie powołania wpisana jest także historia o pietruszce.Byłam wtedy z dziećmi na rekolekcjach. Gotowałyśmy same obiady (my to znaczy parafialne animatorki Dzieci Maryi). Obok naszego domku rekolekcyjnego mieszkały trzy siostry, miały mały, zadbany ogródek a w nim prawie wszystkie warzywa. Poszłam więc poprosić o pietruszkę, taką do rosołu... Nie pamiętam jak się wtedy zachowałam i co powiedziałam, ale do dziś brzmią mi w uszach słowa siostry, która patrząc na mnie wspomniała o klasztorze. Ale byłam na nią zła, naprawdę... bardzo zła. Pamiętam jeszcze jedno zdarzenie z tych rekolekcji – modliłam się, aby Pan Jezus wypełnił pustkę mego serca, które czegoś szukało, za czymś tęskniło... I Jezus uczynił dokładnie to o co prosiłam... Wydarzenie z pietruszką jakoś dziwnie wzbudziło we mnie myśli o klasztorze, powołaniu, coś mocno we mnie wówczas drgnęło... Rekolekcje się skończyły a ja coraz bardziej myślałam o drodze, do której mnie wzywa Bóg, coraz więcej słyszałam w moim sercu Jego cichych, delikatnych zaproszeń, abym była przy Nim i zapragnęłam być blisko, bardzo blisko... Św. Marek Ewangelista napisał: „Potem wyszedł na górę i przywołał do siebie tych, których upatrzył sobie w sercu, aby byli z Nim, a oni przyszli do Niego” (por. Mk 3, 13-14). Te słowa stały się dla mnie bardzo ważne, były i są związane z tajemnicą mego powołania. To nie ja wymodliłam sobie powołanie, to Pan wymarzył mnie sobie jeszcze przed moim narodzeniem: „Zanim ukształtowałem cię w łonie matki, znałem cię, Nim przyszedłeś na świat poświęciłem cię, prorokiem dla narodów ustanowiłem cię” (Jer 1,5) I wlał w me serce pragnienia, które mógł tylko On sam zaspokoić. Bo jak pisze św. Augustyn: niespokojne jest serce człowieka dopóki nie spocznie w Panu. Z moim powołaniem było tak jak z nasieniem , które wrzucone w ziemię – kiełkuje i rośnie – samo nie wie jak. Ja też nie wiem jak to się stało – powołanie – pragnienie bycia tylko dla Jezusa i z Nim wzrastało we mnie powoli, cichutko, z dnia na dzień coraz bardziej. To tak pasuje do słów z kartki, którą kiedyś dostałam: wszystko co wartościowe dojrzewa powoli. Jezus dał mi czas mego dzieciństwa, młodości – pięknych lat spędzonych wśród osób, które siały we mnie ziarno powołania – uśmiechem, gestem, życzliwością, rozmową, pracą, cierpieniem, modlitwą... A potem wybrał czas, w którym sama poprosiłam Go, aby wypełnił pragnienia mego serca. I choć bardzo buntowałam się i znalazłam tysiąc powodów, aby pójść inną drogą niż ta wskazana przez Niego, to ostatecznie nie mogłam odpowiedzieć nie – Miłości... Jego spojrzenie czułam głęboko w sercu, które w ciszy modlitwy długo i natarczywie pytało czy to możliwe i czy to naprawdę dla mnie takie życie... A potem, gdy Bóg utwierdził i umocnił mnie swoim Słowem, we właściwym czasie, gdy ziarno już może wydać plon, ja tylko prosiłam: zachowaj mnie Boże dla Siebie, całkowicie i w pełni i uczyń mnie Bożą rolą! s. Teresa Siostra Maryi Niepokalanej
|