|
Wszystkie te szczegóły odkrywali ci, którzy z powagą i czcią obmywali ciało zamordowanej. Reszta zebranych, rodzina, sąsiedzi, klęcząc na podwórzu z zapalonymi gromnicami, odmawiała różaniec. Wszyscy mieli świadomość, że uczestniczą w jakimś misterium, którego nie we wszystkim są w stanie pojąć. Gdy ukończono obmywanie zwłok i ubrano je do trumny, akuszerka Rozalia Łazarz, przez drzwi oznajmiła zebranym: Nietknięta, widać, że się broniła przed żołnierzem, nietknięta dziewczyna. Rodzicom spadł z serca kamień, bo chociaż wiedzieli, że życia córce nic nie zwróci, jednak wieść, że uratowała swoją dziewczęcą godność, podziałała na nich jak balsam. Osoby zajęte ostatnią posługą wobec ciała Karoliny, do których dołączyła jeszcze matka i wuj Franciszek Borzęcki, zostali powołani do stwierdzenia niewinności zabitej wobec proboszcza, który zajął się z całą powagą zebraniem wszystkich zeznań o życiu i śmierci swojej młodziutkiej parafianki. Miał poczucie, że dotyka sprawy największego wymiaru: świętości i męczeństwa. To było nie tylko jego odczucie. Gdy się rozeszła wieść, że droga wszystkim Karolcia wolała umrzeć, niż utracić czystość, od razu jej postać przybrała w oczach ludzkich znamion świętości. Dotychczas jedna nich, członek wiejskiej społeczności, wyrosła teraz na wyżyny bohaterstwa w umiłowaniu Boga i Jego prawa. Zdumiewało to, że w ciągu zaledwie 16-tu lat życia, chodząc twardo po ziemi swymi pracowitymi nogami, równocześnie głową i sercem sięgała nieba. To były refleksje, które towarzyszyły dwutysięcznej rzeszy, która odprowadzała jasną, sosnową trumnę Karolci na cmentarz 6 grudnia 1914 roku. Zdumiewało uczestnictwo wielu żołnierzy rosyjskich. Sprawcy zabójstwa nie odnaleziono. Modlono się za Karolcię i do niej, prosząc o wstawiennictwo u Boga, którego musiała już widzieć, skoro Chrystus obiecał to ludziom czystego serca. A ona zaniosła przed Boży tron nie tylko swoje czyste serce ale i palmę męczeństwa.
<< 1 2 3 4 5 >>
|